ŁUK KARPAT 2017

Wielka Jaworzyna - Kohutka

     Trasa
     Wyruszyliśmy z Wielkiej Jaworzyny 16 maja ze wschodem słońca. Przeszliśmy Białe Karpaty, Góry Wizowickie, Jaworniki i rozstaliśmy się w 22 maja Kohoutce. Dominik skrupulatnie zalicza każdy szczyt ze swojej rozpiski często przedzierając się przez zarośla, chaszcze by zrobić kilka zdjęć ze szczytu i skasować górkę w swoim GPS. To dziw, że na sporej części z nich tkwią jeszcze słupki triangulacyjne. Niektóre przyozdobione fantazyjnie malunkiem, szarfą, a nawet garnkiem. Na tych najlepiej wyeksponowanych możecie znaleźć teraz nalepkę „Łuk Karpat 2017”.
     Każda taka górka to dla Dominika radość i – jak się wydaje – dodatkowa porcja energii. Idzie ostrożnie, asekurując się kijkami, nawet gdy, na moje oko, ich obsługa to dodatkowa fatyga. Widać, że siły ma rozłożone równo na sto dni do przodu i nie mam wątpliwości, że dobrnie do końca.
     
     Spotkania
     Okolice mało uczęszczane przez turystów, mocno lokalne, więc Dominik na pytanie „gdzie idziecie?”podaje dystans jednego, najwyżej trzech dni drogi, co i tak wzbudza sensację i sympatię dla nieszkodliwych osobników, którzy pofatygowali się z innego kraju, by deptać peryferyjne pagórki. Gdy rozmowa jest nieco dłuższa, nasyca ją czasami morawska śliwowica. Ja niczego mocniejszego niż wino nie pijam, ale produkt lokalny to inna kategoria. Jest bardziej aromatyczna i chyba nieco słabsza (ok. 50%) od tej z drugiej strony Tatr i jakoś łatwiej jest uwierzyć, że w okolicę zabłąkał się niedźwiedź, który najpewniej idzie podobnym do naszego szlakiem.
     
     Ambony
     Po czeskiej stronie dzikich zwierząt nie jest wiele. Właściwie w ciągu tygodnia naliczyłem ze 4 sarny. Poza tym Dominik zapewniał, że widział wiewiórkę. Jak na trasę niemal wyłącznie polną i leśną nie jest to dużo, ale za to ta piękna kraina może poszczycić się gęstą siecią myśliwskich ambon. Minęliśmy ich kilkadziesiąt. Każda inna, dająca świadectwo niepowtarzalnej pomysłowości we wznoszeniu się nad teren, by w potwornej nudzie czekać godzinami na okazję zabójstwa. Już wracając samochodem i szukając stacji, natknąłem się w polskim radiu M na audycję, w której myśliwi zapewniali, że poświęcają swojej pasji czas wolny i nikt im za to oddanie nie płaci. Darzbór! Nad jedną z wiosek natknęliśmy się na czterostanowiskowy system ambon. Trzy w linii trawersującej łagodnie nachyloną łąkę (przy czym środkowa mobilna – na kołach, najpewniej pościgowa) oraz czwarta na wzgórzu, wkomponowana w ścianę lasu. Myślę, że już dawno wystrzelali wszystko, co się rusza i przyszedł czas na wyzwania prawdziwie sportowe – ostrzeliwanie się wzajemne.
     
     Kuchnia
     Dania w restauracjach, knajpach, schroniskach to posiłki zastępcze. Smakowitości wyczarowywane są przez Dominika w kociołku. Nie dziwota, że każdy z dołączających kompanów ma obowiązek odnowić prowiant m.in. w cebulę i czosnek. Dalej gama przypraw, żar ogniska obracają z natury mdłe turystyczne półprodukty w rozkosz dla podniebienia i sytość dla żołądka.
     Nie przekonało mnie natomiast oparcie przegryzek na kabanosach. Sam ganiając po górach praktykuję mieszankę migdały, suszone banany i ewentualnie gorzka czekolada (min. 70%).
     Czeska kuchnia jest oryginalna, ale trudno uznać za jakoś bardziej wyszukaną niż polska. Natomiast oferta kulinarna czeskich schronisk dystansuje to, co jest podawane w większości naszych schronisk. Po prostu przyzwoite posiłki, bez żadnych specjalności zakładu typu zupa z torebki, zapiekanka i ciepłe piwo. Najmilej ugoszczeni zostaliśmy w schronisku Antarik z kuchnią… wegetariańską. Dobra nie ma mięsa, nie ma też alkoholu. Piwo tyko „jasna głowa” i wino białe, czerwone, wytrawne, półsłodkie, ale wyłącznie „non alko”. Nokaut przyszedł przy zamawianiu wody. Gazowana? To je nemožné. Poza tym, mniam!
     
     Powrót
     Musiałem zejść z Kohoutki i wrócić do Myjavy, gdzie zostawiłem samochód. Nie wiem, czy to za sprawą mojego wyglądu po tygodniu wędrówki, czy taka po prostu jest praktyka, ale autostopem dowozili mnie tylko do najbliższego przystanku autobusowego lub po prostu wskazywali przystanek, gdy ten był niedaleko. A że do autobusu miałem 2 godziny, to mogłem zwiedzić docelowe miejsce wędrówki (cmentarz), pocałować sklepową klamkę i wypić szklankę soku w knajpie. Cmentarz bardzo praktyczny. Na nagrobkach wyłącznie plastikowe kwiaty. Gdzieniegdzie w słońcu błyszczały sztuczne bukiety, ale w prawdziwej folii. Mi się to podoba. Widać produkują znacznie mniej śmieci. Sklepy w małych miasteczkach zamykane są o 18. W niedzielę nie otwierane. A we wsi, w której czekałem na autobus, w poniedziałek, tak jak w sobotę, do 14. Wiadomo, łykend potrafi być ciężki. Ciężkie jest powietrze od tytoniowego dymu w knajpach, ale to się ma skończyć.
     W końcu dojechałem do stacji. Pociągi tanie i punktualne, dobrze powiązane. Zresztą, jaką oni mają szansę na zjawiskowe, całodniowe spóźnienia pośpiesznych pociągów relacji Przemyśl – Szczecin? Mały kraj, tania logistyka. Nikt nie wozi mleka, ciastek, wody czy piwa po kilkaset kilometrów. Nie natrafiłem na szklane butelki jednorazowe. I tak z przestrzeni czystej od codziennności i polityki wracałem stopniowo do szarej, nizinnej rzeczywistości.

Jacek Schindler

 

Płytę z piosenkami
śpiewanymi przez
Dominika Księskiego
kupisz

TYLKO TU
Scroll to top